Beata Rakowska o najlepszym zawodzie świata

Beata Rakowska o najlepszym zawodzie świata

Aktorka teatralna, dubbingowa, serialowa. Uwielbia dubbing i wszelką pracę z głosem. Beata Rakowska w rozmowie Andrzejem Wolczyńskim opowiada o pracy, pasjach i marzeniach. Beata Rakowska pracowała jako spikerka, tłumaczka, nauczycielka języków obcych. Była kaskaderką oraz laureatką PPA w 1994 r. Od roku prowadzi warsztaty teatralne dla słuchaczy UTW w Uniwersytecie Wrocławskim. Andrzej Wolczyński jest słuchaczem UTW w UWr.

Andrzej Wolczyński: Co zdecydowało, że została Pani aktorką?
Beata Rakowska: To się stało trochę poza mną. Moi rodzice zdecydowali posłać mnie na balet w wieku 5 lat. Przez 7 lat uczęszczałam na zajęcia, które prowadził pan Downarowicz. Mimo że nie byłam „orłem”, nie chciał mnie puścić, gdyż doszedł do wniosku, że mam talenty sceniczne, potrafię wiele wyrazić ciałem. Chciał, abym została w teatrzyku baletowym. Ale mój tata zadecydował o przeniesieniu mnie do studium pantomimiczno-teatralnego w Domu Kultury przy ul. Kołłątaja prowadzonego przez panią Anię Chmielewską, aktorkę i pedagoga z długoletnim doświadczeniem, która w późniejszym okresie została moją przyjaciółką. Byłam przez nią bardzo troskliwie prowadzona. Razem z Cezarym Żakiem i Krzysztofem Draczem robiliśmy spektakle dla dzieci, np. „Szewczyka Dratewkę”, „Igraszki z diabłem” i z tymi przedstawieniami jeździliśmy po Polsce. Zajęcia z pantomimy prowadził Marek Oleksy, a zajęcia aktorskie Tadeusz Skorulski i Bugusław Danielewski – prawdziwi zawodowcy.

Wciągnęło mnie to na tyle, że zaczęłam poważnie myśleć o tym zawodzie. Późniejszy egzamin do PWST zdałam gładko.

A.W.: Czy odgrywanie kogoś innego sprawia Pani przyjemność?
B.R.: Oczywiście! Tym co najbardziej lubię w tym zawodzie, jest możliwość bezkarnego zmieniania się i pobycia kimś innym, możliwość poszukiwania kogoś innego w sobie. Najbardziej imponują mi aktorzy charakterystyczni. Sama chyba do takich należę. Zdarzyło mi się zagrać małpę, babcię, Pinokia czy panią tańczącą na rurze. Do tej ostatniej roli – starszej pani tańczącej na rurze, która próbuje uwodzić młodych chłopców w spektaklu „Armageddon”, przygotowywałam się, chodząc na pole dance, czyli właśnie naukę tańca na rurze.

A.W.: Jak Pani pracuje nad rolą?
B.R.: Najpierw są rozmowy z reżyserem, o jego oczekiwaniach, a następnie praca z tekstem. Chodzę z tym tekstem, próbuję przefiltrowywać przez siebie, chcę znaleźć w sobie adekwatne uczucia, które kiedyś przeżyłam. Układam to wszystko po kolei. Muszę przy tym powiedzieć, że my, aktorzy, jesteśmy kolekcjonerami uczuć i to nam niezmiennie pomaga. Żeby gra mogła być autentyczna, musi pochodzić z moich trzewi. Ja tak pracuję.

A.W.: Czy aktorstwo jest rodzajem ekshibicjonizmu?
B.R.: Oczywiście. Wywlekanie swoich „wnętrzności” w teatrze to rodzaj ekshibicjonizmu. Gdy można się jeszcze raz, tym razem na scenie, rozprawić ze swoimi przeżyciami, użyć własnej prywatności, by zmierzyć się z czymś własnym, nierzadko przykrym doświadczeniem – to swoiste katharsis. I w tym jest coś dobrego.

A.W.: Widzowie oceniają aktora. A czy aktor ocenia widownię?
B.R.: To jest tak jak w małżeństwie: jest chemia albo jej nie ma. Widownia bardzo znacząco wpływa na to, jak się będzie toczył spektakl. Najłatwiej jest ocenić publiczność w czasie grania komedii. Ale i podczas innych przedstawień wyczuwa się reakcje widzów. W spektaklu dramatycznym jest to rodzaj skupienia, jakiś jęk, sapnięcie widza. Każde drgnienie na widowni coś nam przekazuje.

Beata Rakowska - warsztaty

Beata Rakowska – warsztaty

A.W.: Co lubi Pani robić poza występami w teatrze? Czy ma Pani jakieś hobby?
B.R.: Moim hobby jest moja praca. Lubię być zajętą pracą, realizuję się na różnych polach. Lubię różnorodność działań pochodnych zawodu aktora. Długo szukałam swojego miejsca na świecie. Pracowałam jako spikerka w TVP Wrocław, grałam w filmach, serialach, byłam kaskaderką, tłumaczką, nauczycielką języków obcych, instruktorką warsztatów dla nauczycieli, dla uczniów. Byłam na etacie w Teatrze Narodowym w Warszawie, Teatrze Nowym w Łodzi, Teatrze C.K. Norwida w Jeleniej Górze. Od 1995 r. jestem zatrudniona we Wrocławskim Teatrze Współczesnym.

Dużo pracuję głosem (reklama, dubbing, teksty lektorskie). Zajmuję się audiodeskrypcją, która polega na tym, że ułatwiamy osobom niedowidzącym i niedosłyszącym odbiór filmów, np. osoba, która nie słyszy, może przeczytać dialogi, a osoba niedowidząca może usłyszeć opis scen oraz dialogi. Od lat pracuję dla Fundacji Katarynka, która przygotowuje filmy dla osób niewidzących i niesłyszących (ja czytam dla niewidzących).
Poza teatrem lubię wsiąść na rower, pojechać w las, nazbierać grzybów. Bardzo lubię wodę, pływanie w basenie, uwielbiam ćwiczyć na świeżym powietrzu.

A.W.: Czy ten szeroki zakres pracy okołoteatralnej pozwala Pani realizować się w pełni?
B.R.: Dokładnie tak. Dobrym przykładem są warsztaty teatralne, które prowadzę ze słuchaczami UTW. Miałam pewne obawy przed tym, czy będę umiała dotrzeć i przekonać do siebie seniorów. Obawy były niepotrzebne. Złapaliśmy kontakt, zdarzały nam się świetne zajęcia, wspaniale się bawiliśmy. Seniorzy mówili, że to świetna terapia śmiechem i pewna odskocznia od rzeczywistości. W tym roku robimy autorski spektakl pod roboczym tytułem „Co się zdarzyło na stacji benzynowej”. Satysfakcja jest obopólna, bo i ja się cieszę. Mówię ludziom, że to najlepszy zawód świata.

Prowadziłam też wcześniej warsztaty teatralne z młodymi ludźmi – tam do komunikacji udało mi się wykorzystać doświadczenie z wychowywania nastoletniej córki. Poza tym w pewien sposób kolekcjonuję te doświadczenia, które później owocują.

A.W.: Prowadziła też Pani zajęcia w zapomnianej przez Pana Boga i władze wsi…
B.R.: Przez dwa lata uczyłam dzieci angielskiego w Rękowie pod Sobótką. Ponieważ mieszkałam kilka lat we Włoszech i byłam tłumaczem włoskiego, z biegu zaproponowałam naukę właśnie tego języka. Ale usłyszałam, że co oni zrobią potem z tym włoskim? Stanęło więc na angielskim.

Mieliśmy też zajęcia teatralne, przygotowaliśmy spektakl „Igraszki z diabłem”. Robiłam wtedy w telewizji program satyryczny, sceny kręciliśmy w stodole, na cmentarzu, w starych ruinach właśnie tam, w Rękowie, z naturszczykami. Bardzo miło wspominam ten czas.

A.W.: Występowała Pani we „Włatcach móch”, polskim serialu animowanym dla dorosłych, dość specyficznym, niektórzy twierdzą nawet, że kontrowersyjnym, podkładając głosy kilku bohaterów kreskówki. Jak Pani wspomina tamten czas?
B.R.: Czuliśmy się wszyscy kapitalnie. Co warte odnotowania, pracowaliśmy metodą presynchronów – czyli najpierw powstawał dźwięk – nasze dialogi, a potem dopiero obraz (animacja). Bartek Kędzierski, reżyser i również użyczający głosu postaciom serialu, przynosił świetne teksty, które improwizowaliśmy. Świetnie się przy tym bawiliśmy.

Włatcy móch

Beata Rakowska podkładała głos we „Włatcach móch”

A.W.: Mieszkała Pani we Włoszech. W Australii…
B.R.: Do Włoch przyjechałam z PAGART-em, agencją artystyczną promującą polskich artystów, ale okazało się to pomyłką. Zostałam jednak w tym kraju trzy lata, chwytając się różnych zajęć. Grałam w zespołach, uczęszczałam na zajęcia do szkoły teatralnej we Florencji, przez jakiś czas byłam tam asystentką.
Miałam w sumie dwie migracje – do Włoch i Australii, obie trwające po trzy lata. W Australii wyszłam za mąż za Australijczyka, urodziłam tam dziecko.

A.W.: Czy chciałaby Pani grać częściej w filmie?
B.R: Trochę grałam. Cieszę się z tego, co mam i nie narzekam. Jeśli marzyłabym o jakiejś roli, to w filmie kostiumowym, np. w takim serialu o Wikingach zagrać Laghertę – złą królową Wikingów.

A.W.: Gdyby miała Pani zagrać w monodramie, zagrałaby Pani…
B.R.: Może Pana zaskoczę – nie chciałabym zagrać monodramu. Dlaczego? Bo gdy jestem na scenie z partnerem, następuje wymiana energii, można powiedzieć, że jeden drugiego ciągnie. A tego w monodramie nie ma.

A.W.: Kto jest Pani mentorem w zawodzie?
B.R.: Nie mam takiego mentora, ale duży wpływ wywarły na mnie osoby, które pojawiły się w początkach mojego życia scenicznego. Byli to: Ania Chmielewska, Marek Oleksy, Iga Mayr, Maja Zbyszewska oraz Igor Przegrodzki. Bardzo cenię także reżyserów: Marka Fiedora, Iwonę Kempę i Anię Augustynowicz.

Jeżeli chodzi o światowych aktorów, duże wrażenie robi na mnie gra Jacka Nicholsona, Roberta de Niro, Helen Hunt, Toma Hanksa.

A.W.: Czy lubi Pani wyzwania?
B.R.: Bardzo! Byłam kolekcjonerką ekstremalnych przeżyć, teraz, z wiekiem może mniej, ale kiedyś… W początkach kariery zawodowej byłam kaskaderką. Zdarzyło się również, że jeździłam po serpentynach we włoskich Alpach, bez prawa jazdy, z prędkością 200 km/h. Nie miałam wtedy świadomości, że to tak bardzo niebezpieczne.

Beata Rakowska - warsztaty

Beata Rakowska – warsztaty

A.W.: Co musiałoby się wydarzyć, aby poczuła się Pani spełniona w zawodzie?
B.R.: Oczekuję kontynuacji, niech to trwa. Cieszę się tym, co przychodzi.

A.W.: Gdyby Pani miała się określić charakterologicznie?
B.R.: Na pewno nie flegmatyk, raczej sangwinik. Jestem ekstrawertyczna, ale też potrzebuję ucieczki, zamknięcia się w swojej jaskini. Lubię ludzi, lubię gości, ale jednocześnie nie wyobrażam sobie domu zupełnie otwartego, gdzie jedni wchodzą, a drudzy wychodzą.

A.W.: Podobno żyjemy w ciekawych czasach, czy ma to wpływ na Panią?
B.R.: Jest ciekawie, choć w ostatnim czasie wszystko dzieje się za szybko. Tysiące informacji, czasami kłamstw. Mówi się, że jest to wojna informacyjna, hybrydowa. Mnóstwo informacji nieprawdziwych. Wcześniej pod tym względem życie było jednak prostsze, bo nie było takiego natłoku informacji, człowiek potrafił się cieszyć z drobnych rzeczy, a teraz wszystkiego jest za dużo…

A.W.: Bardzo dziękuję Pani za rozmowę i życzę dalszych sukcesów na scenie, a w życiu prywatnym szczęścia.

Współpraca: Magda Wieteska

Wywiad z Beatą Rakowską ukazał się w papierowym wydaniu Gazety Senior 2/2018, str. 2-3.

CATEGORIES
Share This

Zapisz się do newslettera Gazety Senior!

To proste, aby otrzymywać nasz Newsletter, wypełnij trzy pola poniżej i kliknij „Zapisz mnie do Newslettera”. Usługa jest bezpłatna.


This will close in 0 seconds