Michał Fajbusiewicz: Całe życie z bandziorami

Michał Fajbusiewicz: Całe życie z bandziorami

Człowiek orkiestra, dziecko szczęścia, miłośnik dobrej zabawy, dziennikarz, wymagający szef, zdyscyplinowany, choć rozrywkowy. Michał Fajbusiewicz szczerze opowiada o sobie, o plusach i minusach sławy, kulisach pracy dziennikarza i swej przewrotnej naturze. Sama prawda i sama rzeczywistość.

Michał Fajbusiewicz, twórca programu „997”, niechętnie mówi i sobie, o swoich pasjach i osiągnięciach. Magdzie Omilianowicz opowiedział – przestawiamy fragment książki „FAJBUS. 997 przypadków z życia”. Przekonajcie się sami.

Magda Omilianowicz: Często się w życiu bałeś?
Michał Fajbusiewicz: Zdarzało się, w różnych sytuacjach.

„Magazyn Kryminalny 997” to lwia część twojego zawodowego życia. Przyczyniłeś się do zatrzymania wielu bezwzględnych przestępców, co jest niezaprzeczalnym sukcesem, ale tym pozbawionym skrupułów ludziom kończyły się wyroki, opuszczali więzienia i mogli szukać zemsty na redaktorze, przez którego zostali zapuszkowani. Wiele razy ci grożono? Bałeś się o swoje życie?
Wielokrotnie dostawałem listy z pogróżkami, niektóre groźby zgłaszałem do prokuratury, ale tam uważali, że nie było znamion przestępstwa i umarzali, a ja się nie odwoływałem. Pamiętam trzy niebezpieczne historie związane z moimi programami, kiedy rzeczywiście miałem pietra.

Wszystkie łączyły się z „997”?
Nie, pierwszy raz to było przy „Ekspresie Reporterów”. Byłem jednym z dziennikarzy tworzących ten program, emitowany dwa razy w tygodniu, w 1983 roku. Na żywo prowadził go Andrzej Królikowski, był też jego szefem. Obaj byliśmy z Łodzi, więc „Królik” wszystkie listy od widzów, które przychodziły do programu, przywoził mi w teczce. Miałem prawo pierwszego wyboru, a reszta trafiała do dziennikarzy z ośrodków lokalnych. Zrobiłem do „Ekspresu” program, który nigdy się nie ukazał, reportaż „Pałace Ziemi Obiecanej”. W latach osiemdziesiątych wokół Łodzi powstał wianuszek takich bizantyjskich budowli, wielkich pałaców, które wybudowali Cyganie. Do tej pory można je zobaczyć w Zgierzu. Chciałem się dowiedzieć, skąd u nich potrzeba wznoszenia czegoś tak przedziwnego, bo przecież Cyganie nigdy nie stawiali podobnych budowli. Z dzieciństwa pamiętam, jak chodziliśmy podglądać tabory, wozy, ogniska. W tych wozach były szyby tak wielkie jak dzisiaj w supermarketach, a Cyganki – które kradły – jak ktoś krzyczał: „złodziejki!”, to podnosiły spódnice, pod którymi nie miały majtek, więc jako dzieciaki oglądaliśmy „bobry” tych pań.

I podczas zdjęć w tym Zgierzu, z trzech czy czterech miejsc, pogonili nas panowie z nożami. Nie skończyliśmy kręcić tego, co zaplanowaliśmy, ale stwierdziłem, że mam wystarczająco dużo materiału. Rano przyszedłem do telewizji, zdążyłem zdjąć kurtkę, dzwonią z portierni: „Panie redaktorze, goście do pana”. Schodzę, a tam stoi ze trzydziestu Cyganów i taki wielki mówi mi: „Mam do ciebie jedno zdanie. Jak kiedykolwiek się w telewizji ukaże to, co wczoraj nakręciłeś, masz kosę prosto w serce”. Odwrócili się i wyszli, a ja nawet nie poszedłem do naczelnego, tylko odłożyłem materiał na półkę.
„Królik” zapytał mnie po kilku dniach, jak z tym tematem o zamkach cygańskich, powiedziałem, że nie wyszło, że się nie podjąłem.

✔ Przeczytaj również: Na wnuczka – jak polscy seniorzy stracili miliony

Kolejna groźna sytuacja jest niezwykła z kilku powodów. I zatrzymania sprawcy, i tego, co wydarzyło się później.
To było głośne morderstwo w Krakowie. Zginął przedsiębiorca, którego w okrutny sposób zamordował pracownik, Emil Pasternak. Zabetonował ofiarę w dwustulitrowej beczce. Wysłano za nim list gończy, zdjęcia ukazały się w gazetach. A tymczasem on zatrudnił się w Poznaniu. Nowy pracodawca rozpoznał go na zdjęciu w „Trybunie Ludu”, ale bał się zadzwonić na policję. Kiedy zobaczył w naszym programie, jak Pasternak morduje, jak kryminalni rozcinają tę beczkę, to nie wytrzymał, sięgnął po słuchawkę i zawiadomił policję. Gdybym nie pokazał tej sprawy w programie, a on jej nie zobaczył, to nie wiadomo, czy nie byłby kolejną ofiarą. Tak działa na ludzi przekaz telewizyjny.

Emil Pasternak był podejrzewany też o inne morderstwa, ale mu ich nie udowodniono. Jaki dostał wyrok?
Trafił w moratorium na wyroki śmierci, a nie było jeszcze dożywocia, więc dostał 25 lat. Za dobre sprawowanie miał wyjść po 12,5 roku i przed wyjściem z więzienia napisał do mnie list, że kiedy już będzie swobodny, to się ze mną rozliczy za moje kłamstwa. Uznałem, że mi grozi i tym razem tak samo uznała prokuratura, więc dostał za to półtora roku, co nie było szczególnie dotkliwe, ale ponieważ działał w warunkach recydywy, to odwiesili mu 12,5 roku i zrobiło się z tego 14 lat. Minęło sporo czasu i już o tej sprawie zapomniałem, kiedy dwa lata temu w jednym z programów Crime+Investigation gościła pani rzecznik więzienia, w którym Pasternak odsiaduje wyrok. Zapytała mnie, czy coś mi mówi jego nazwisko. „To on jeszcze żyje?” – zdziwiłem się. „Nie dość, że żyje, to przez ostatnie lata cały czas ćwiczy na siłowni. Trzy razy dziennie podnosi ciężary”. Psycholog zapytał go niedawno, po co tyle ćwiczy, mając ponad 76 lat. Odpowiedział: „Bo ja muszę się rozliczyć z panem Fajbusiewiczem”.

✔ Przeczytaj również: Nic przez telefon – kampania społeczna przeciwko oszustwom telefonicznym

Uparty facet. Przypomina to scenę z „Przylądka strachu”, kiedy Robert de Niro ćwiczy codziennie w celi, żeby po wyjściu odpłacić adwokatowi, który nieskutecznie go bronił. Zgłosiłeś to?
Jeszcze nie, ale chyba powinienem znowu wysłać notkę do prokuratury.

Trzecia ze spraw zawodowych kosztowała cię najwięcej nerwów.
To fakt, i to też był materiał, który nigdy nie ukazał się w telewizji. Chodziło o wielki gang znanego gangstera, którego potem zabito – Nikosia. Działali wtedy głównie na terenie Niemiec i byli poszukiwani. Nakręciłem materiał, emisja miała być za trzy, cztery tygodnie, ale odebrałem telefon z Komendy Głównej Policji. Poproszono mnie, żebym nie pokazywał tego materiału, ponieważ oni, rozumiesz, Komenda Główna – nie są w stanie zapewnić mi bezpieczeństwa, a mają informację, że albo będę miał ładunek wybuchowy pod samochodem, albo zostanę odstrzelony przez strzelca wyborowego. Taśma trafiła na półkę, a ja przez dwa miesiące wychodziłem albo wyjeżdżałem z domu czy z telewizji przez pół godziny. Patrzyłem przez okna, czy stoją jakieś nieznane samochody, rozglądałem się po dachach. A zanim wsiadłem do auta, kładłem się na asfalcie i sprawdzałem, czy coś jest pod spodem przyczepione. Nie zlekceważyłem ostrzeżenia, bo w tamtym czasie samochody wylatywały w powietrze, a na ulicach odbywały się mafijne egzekucje. Najbardziej przykre było to, że ci, w których zawsze wierzyłem – czyli Komenda Główna – okazali się bezradni, bo nie byli w stanie dać mi ochrony. To mnie trochę załamało, bo pracowałem dla nich, rozwiązywałem im sprawy, a w takiej sytuacji zostałem pozostawiony sam sobie.

Rozmowa to fragment książki „FAJBUS. 997 przypadków z życia”.

Fajbus 3D Michał Fajbusiewicz „FAJBUS. 997 przypadków z życia”

Michał Fajbusiewicz „FAJBUS. 997 przypadków z życia”, Wyd. Kompania Mediowa (284 strony, kilkadziesiąt fotografii, cena ok. 25 zł)

Szukasz ciekawej książki? TUTAJ odnajdziesz fragmenty, wywiady, recenzje.

Przeczytaj również:

Na wnuczka – jak polscy seniorzy stracili miliony

Uważajcie na pokazy i prezentacje! Poradnik seniora-konsumenta.

CATEGORIES
Share This

Zapisz się do newslettera Gazety Senior!

To proste, aby otrzymywać nasz Newsletter, wypełnij trzy pola poniżej i kliknij „Zapisz mnie do Newslettera”. Usługa jest bezpłatna.


This will close in 0 seconds