Rozmowa ze Świętym Mikołajem

W ramach misji niesienia radości dzieciom przybywa do nas zimą każdego roku. I chociaż za przyczyną zmian klimatycznych reniferom coraz trudniej ciągnąć sanie pełne paczek z prezentami po bezśnieżnej na ogół Polsce, Święty Mikołaj przybywa niezawodnie, wzbudzając wypieki emocji na policzkach pięciolatków. Redakcja dołożyła starań, aby czytelnikom przybliżyć legendę również Waszego dzieciństwa poprzez wywiad z powszechnie lubianym dziadkiem.

Happy Santa Claus giving the Thumbs Up while cutely smiling, Isolated on White Background cut out

Red.: Święty Mikołaju, ktoś, kto ma taką długą brodę do pasa i ta broda jest taka siwa, że aż biała, jest zapewne osobą urodzoną bardzo, bardzo dawno?
Mikołaj: W istocie. Mikołaj, który przypadkowo dostąpił godności biskupa, a następnie został powołany do grona świętych z racji swojej niespotykanej, bezinteresownej dobroci, urodził się w Turcji 1747 lat temu. Ponieważ ratował również marynarzy od śmierci w głębinach oceanów, z czasem obwołany został ich patronem oraz patronem miasta Antwerpia w Holandii, kraju marynarzy, rybaków morskich, odkrywców i piratów. I tu zaczyna się moja współczesna historia. W średniowieczu Święty Mikołaj przypływał więc do dzieci żaglowcem gdzieś z oceanu, a worek z prezentami niósł mu czarnoskóry sługa. Bo ten element podnosił atrakcyjność, ekscytację.

Red.: Murzynek kładł dzieciom prezenty pod choinkę?
Mikołaj: Ależ, mój drogi – choinka w tym czasie, a były to lata 1400, a więc u was – bitwy pod Grunwaldem, była znana tylko góralom alpejskim i to bez żadnych prezentów. To ja, Święty Mikołaj osobiście wsuwałem holenderskim dzieciom prezenty pod poduszkę.

Red.: Mikołaju, a dlaczego Twoja służba dla dzieci związana jest ze świętami Bożego Narodzenia?
Mikołaj: Ach, redaktorku! Przecież do Betlejem przybyli trzej królowie z prezentami dla Dzieciaczka! Dobrze mówię? Otóż nasza cywilizacja co pewien czas kombinuje z kalendarzami. A to gregoriański, a to juliański, a to jeszcze jakiś… kiedyś moje imieniny 6 grudnia niemal nakładały się, młody człowieku, z Bożym Narodzeniem. Potem terminy owe się rozsunęły, ale tradycja czynienia dzieciom przyjemności w sposób zrytualizowany okazała się bardzo silna i przetrwała wszelkie perturbacje.

Red.: I w różnych krajach była zapewne różnie obrazowana?
Mikołaj: Ależ oczywiście. Do Ameryki przywieźli mnie holenderscy osadnicy, którzy współtworzyli Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Zadomowiłem się. Wrosłem w świąteczną obyczajowość. Tamże rysownik Thomas Ast w roku 1801 po raz pierwszy nałożył mi czerwoną czapeczkę. W 1804 roku odbyły się pierwsze mikołajki jako imprezka. Grzeczne dzieci dostały jabłuszka, orzechy i krzyżyki chrystusowe. W trzy lata później poeta C.C. Moore wyposażył mnie w sanie ciągnięte przez renifery, co zarazem zlokalizowało moje nowe miejsce zamieszkania. Przeniosłem się do fińskiego Rovainiemi. Ta radykalna zmiana warunków bytowania wymusiła także zmianę stroju na arktyczny, czym zajął się pion marketingowy amerykańskiej firmy Coca-Cola, nadając mi czerwoną czapkę z białym pomponem, okoloną białym futerkiem, stosowny płaszcz czerwony i arktyczne buty oraz pozostałe szczegóły wyglądu, nie wdając się w detale.

Red.: Z dzieciństwa pamiętam różne pocztówki i dekoracje przedstawiające zawsze uśmiechniętego Świętego Mikołaja w saniach ciągniętych przez prężne rumaki…
Mikołaj: Aha, cha cha cha! Pamiętam. Tak było do roku dwutysięcznego mniej więcej. I to była polska tradycja w odróżnieniu od wyżej wspomnianej amerykańskiej, z reniferami. Ale teraz w Polsce koń nie jest zwierzęciem powszechnym, więc nie są one zakorzenione w wyobraźni współczesnych dzieci polskich jako nawet bajkowa siła pociągowa. Sanie konne to w Polsce także już bajka – nie ma śniegu. W ogóle Polskę zacząłem odwiedzać z prezentami dość późno. Kiedy ja byłem znany już nie tylko w Europie Zachodniej, ale i w USA, w Polsce jeszcze feudalnej na Boże Narodzenie przypadał koniec roku obrachunkowego w rolnictwie. Służba dworska, pracująca za wikt, otrzymywała wówczas prezenty: kilka worków ziemniaków, mąki, jakąś starą odzież dziedzica czy pani dziedziczki, czasem jakieś pieniążki itp. Każdy coś. To była we dworze uroczystość. Wraz z rozwojem kapitalizmu państwo bankrutowali, przenosili się do miasta na urzędników fabrycznych, ale męczył ich brak tradycyjnego obrzędu dawania prezentów w Boże Narodzenie. Obrzędu, który towarzyszył im całe życie, od dzieciństwa. Zaczął się więc zwyczaj obdarowywania domowników, zwłaszcza dzieci. W tym czasie pojawiła się także choinka zadomowiona w Polsce przez osadników – tkaczy z Alzacji. I to się połączyło. Prezenty, choinka i zaproszenie do Polski poznanego w podróżach na Zachód, Świętego Mikołaja.

Red.: U części rodzin w Poznaniu rozróżnia się Świętego Mikołaja i Gwiazdora. Mikołaj przychodzi w swoje imieniny, kiedy jeszcze nie ma choinki, a Gwiazdor w wigilię Bożego Narodzenia. Masz dublera czy sam zmieniasz role?
Mikołaj: Bardzo mnie to bawi. Czekam, kiedy jakieś rezolutne dziecko, grając do znudzenia znaną wszystkim rodzicom płytę „a dlaczego…?”, zada proste pytanie: a dlaczego Święty Mikołaj wygląda dokładnie tak samo, jak Gwiazdor i ma te same renifery? Ciekawość rodzi wątpliwości. Nawiasem mówiąc, poznańskie dzieci przylatują do miasteczka Świętego Mikołaja w Rovainiemi czarterowym samolotem na jednodniowe wycieczki (wracają do domu tego samego dnia) i z lotniska są transferowane do miasta na psich zaprzęgach. Reniferów już prawie nie ma. Osiemdziesiąt procent tych zwierząt padło zatrutych radioaktywną chmurą czarnobylską.

Red: Co do wątpliwości, to jeśli można, mam pytanie… rzekłbym… natury osobistej. Czy Święty Mikołaj… jest… żonaty?
Mikołaj: Nooo peeewnie! Jak każdy normalny facet. Myślisz redaktorze, że jak stary to już… hm… nie tego… żeby mieć żonę? Hahaha! Co święty to święty, a co mężczyzna, to mężczyzna. Żona też amerykańska. W roku 1849 ożenił mnie w pewnej bajce literat James Rees i mam ją cały czas tę samą, bez zmian. Jest piękna: niewysoka, krępa, siwiuteńka, spokojna, życzliwa dzieciom i cierpliwa. Trochę jakby moje przeciwieństwo. Wiem, że bywam zbyt energiczny i nieco rubaszny. Ona łagodzi moje… niedostatki w obcowaniu z dziećmi, powiedziałbym. Wspólnie z elfami wypieka ciasteczka, przygotowuje zabawki dla dzieci, pomaga w pakowaniu prezentów, zabawia dzieci czekające na spotkanie ze mną. Bardzo dobra kobieta, bardzo dobra żona. Każdemu życzę.

Red.: Święty Mikołaju, przychodzisz do domów dzieci w zasadzie wtedy, kiedy one śpią lub są zajęte w innym pokoju niż stoi choinka. Ale masz jednak również bogate doświadczenie w obcowaniu z dziećmi poprzez kontakt osobisty. W przedszkolach, galeriach handlowych, niekiedy w ich domach. Jakie masz spostrzeżenia na temat zachowań dzieci w kontakcie z tak tajemniczą, bajkową postacią?
Mikołaj: No, nie tylko dzieci mają pragnienia, które formułują wobec mnie. Niedawno w jednej z poznańskich galerii kilka kobiet, niezależnie od siebie, naszeptało mi do ucha, że pod choinkę chciałyby mężczyznę, który by pozostał na zawsze. Z realizacją takiego życzenia mam pewien kłopot z braku odpowiednich pozycji magazynowych w tym asortymencie. A co do dzieci, to rzeczywiście, poprzez pryzmat zachowań dziecka można domniemywać o atmosferze jego domu, sposobie funkcjonowania jego rodziców. Część dzieci jest ufna, wchodzi w kontakt łatwo, ma poczucie bezpieczeństwa i wolność ciekawości. Łatwo wchodzą w konwersację. Są to dzieci wychowywane w atmosferze zachęty, akceptacji, wsparcia, przyjaźni, pochwał. Część dzieci natomiast jest bojaźliwa, nieufna, ma wysoki poziom poczucia zagrożenia wszystkim, co nowe, są zbuntowane reżimem rodzicielskim. To widać. Część rodziców traktuje swoje dzieci jak przedmioty, nie zważając na ich lęk, wymusza różne zachowania, np. dziecko kuli się ze strachu, płacze, a matka zdecydowanie i drastycznie upycha je Mikołajowi na kolanach, bo trzeba (!) temu dziecku zrobić na pamiątkę fotkę z Mikołajem. Takie i podobne akty rodzicielskie owocują oporem dzieci, wyrywaniem się, płaczem, co pogłębia stanowczość rodziców i u dziecka zamiast miłego – pozostaje przykre wspomnienie spotkania z Mikołajem. Temat jest drażliwy, wolę go nie rozwijać, żeby nie wchodzić w nieprzyjazność z matkami i babciami. Święty ma być synonimem pokoju, miłości i dobroci.

Red.: Znaczy, święty z pomocą dziecku tu nie przyjdzie?
Mikołaj: Sorry, redaktorze. Wśród świętych jest porządek. To znaczy, każdy pilnuje SWOICH zadań. Moim zadaniem jest rozdawać prezenty. Od pedagogiki rodziców są inni święci. Zagadałem się z panem, tłum dzieci czeka na mnie. Pędzę do roboty.

Red.: Dziękuję za rozmowę.

Autor: Andrzej Wasilewski, fot. Fotolia

Redakcja
CATEGORIES
Share This

Zapisz się do newslettera Gazety Senior!

To proste, aby otrzymywać nasz Newsletter, wypełnij trzy pola poniżej i kliknij „Zapisz mnie do Newslettera”. Usługa jest bezpłatna.


This will close in 0 seconds

Zamów prenumeratę!


This will close in 0 seconds