Jerzy Skoczylas. Patrząc na świat z przymrużeniem oka
Jerzy Skoczylas to satyryk, którego właściwie nie trzeba przedstawiać Polakom. Współtwórca Kabaretu Elita. Aktor estradowy, konferansjer, redaktor radiowy. Autor książek i piosenek. We Wrocławskim Centrum Seniora prowadzi warsztaty ze sztuki kabaretowej dla osób w wieku 60+.
W rozmowie z Magdą Wieteską wspomina sceniczne występy i – z właściwym sobie humorem – opowiada o naszej nowej, pandemicznej rzeczywistości.
Magda Wieteska: Któż nie zna Kabaretu Elita…! Działali Panowie od końcówki lat 60. Czy pamięta Pan taki przełomowy moment w swojej karierze artystycznej, w którym przyszła myśl „tak to jest to! Mój pomysł na siebie”?
Jerzy Skoczylas: Tak zwane inklinacje artystyczne miałem chyba zawsze. W ogólniaku grałem na gitarze elektrycznej (którą zresztą własnoręcznie zrobiłem) i miałem nawet swój zespół o nazwie „Maturzyści”. Graliśmy na szkolnych potańcówkach.
Potem były studia i kabaret. Pochodzę z małego miasteczka Olkusza i mama marzyła, żebym został porządnym człowiekiem, czyli inżynierem. Tak się nie stało. To znaczy inżynierem zostałem, ale z tą porządnością to różnie bywało.
Spotkałem po prostu na swojej drodze pewnych ludzi i to wywróciło moje życie. Tymi ludźmi byli poznani w akademiku Tadek Drozda i Janek Kaczmarek oraz trochę później Andrzej Waligórski.
Założyliśmy studencki kabaret o nazwie „Elita”, a momentem zwrotnym było zaproszenie nas na Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu do koncertu debiutów w roku 1971. Tam zdobyliśmy jedną z głównych nagród i chyba to przesądziło o tym, że dyplom na Politechnice Wrocławskiej zrobiłem już tylko na pamiątkę.
Najmocniej zapamiętany występ to…
Tu może być kłopot, bo było ich kilka. Z pewnością ten już wspomniany w Opolu.
Może jeszcze w Phoenix w Arizonie, gdzie występowaliśmy razem z Czerwonymi Gitarami, a siedzący w pierwszym rzędzie czarnoskóry facet śpiewał razem z nami wszystkie piosenki. Zapytany po koncercie skąd je zna, odparł, że żona go nauczyła.
I może jeszcze koncert w Sosnowcu. To było w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Graliśmy na święcie działaczy kultury. Pociliśmy się przez półtorej godziny wraz z występującym z nami gościnnie Stasiem Tymem i nikt, przysięgam nikt, nawet przez moment się nie uśmiechnął.
Skończył Pan Politechnikę Wrocławską na Wydziale Elektrycznym. Czy kiedykolwiek pracował Pan w wyuczonym zawodzie?
Pośrednio. Gdy w 1972 roku skończyłem studia, musiałem je odpracować. Istniał wówczas obowiązek, by minimum przez dwa lata pracować w tzw. uspołecznionym zakładzie pracy. Chcąc zapewnić sobie stosunkowo miękkie lądowanie wybrałem pracę w szkolnictwie i przez dwa lata byłem nauczycielem elektrotechniki i automatyki w Technikum Samochodowym przy ul. Borowskiej we Wrocławiu. Teraz gdy mija mnie na ulicy jakiś siwy staruszek i mówi „dzień dobry panie profesorze”, to wiem, że to mój uczeń.
We Wrocławskim Centrum Seniora prowadzi Pan zajęcia dla osób interesujących się sztuką kabaretową. Skąd pomysł na takie warsztaty i co się na nich dzieje?
Jakoś tak mi się ostatnio w życiu porobiło, że do seniorów mi bliżej niż do młodzieży. Ta współpraca była początkowo okazjonalna. Robert Pawliszko, szef WCS, proponował zarówno mnie jak i całemu Kabaretowi udział w różnego typu projektach. Zaś ostatnio pani dyrektor Dorota Feliks zasugerowała mi stałą współpracę w formie zajęć – warsztatów. Wcześniej rozmawiałem też o tym z panem prezydentem Jackiem Sutrykiem.
Nie ukrywam, że ta propozycja bardzo mi się spodobała. To dla mnie nowa, kapitalna przygoda. Praca z ludźmi pełnymi entuzjazmu i pomysłów coraz bardziej mnie wciąga. Nie do przecenienia jest też fakt, że ze strony Wrocławskiego Centrum Seniora otrzymuję profesjonalne i życzliwe wsparcie nie tylko organizacyjne. WCS to grupa ludzi działających z pasją, a tylko z takimi osobami można stworzyć coś sensownego.
Na warsztatach obracamy się w kręgu dobrej literatury kabaretowej. Słuchamy wspólnie skeczy, piosenek i monologów takich mistrzów gatunku, jak „Kabaret Starszych Panów”, „Kabaret Dudek” czy „Tey”. Sięgamy do historii kabaretu, nawet tego przedwojennego i klasyków jak Hemar, Wars czy Tuwim.
Oczywiście czerpiemy z dorobku Kabaretu ELITA i twórczości nieocenionego Andrzeja Waligórskiego. Słuchamy, czytamy, interpretujemy, analizujemy i chyba przy okazji nieźle się bawimy.
Poczucie humoru jest ponoć dobre na wszystko. Czy może być metodą radzenia sobie z nową, pandemiczną rzeczywistością? Jak je w sobie obudzić albo jak wzniecić, gdy nam mocno przygasło?
Rzeczywistość zawsze była, jest i będzie pandemiczna. Ciągle coś nam dokucza i coś nas gnębi. Nigdy nie przyjdzie czas, gdy powiemy: wszelkie kłopoty minęły, jest cudownie, zapanował raj na ziemi. Eden jest zlokalizowany w całkiem innej przestrzeni. Dlatego trzeba świat traktować tak jak na to zasługuje, czyli z przymrużeniem oka.
Jeżeli już każą nam nosić na twarzach maseczki, to zauważmy, ilu ludziom poprawiło to urodę. A jeżeli dzieciom zabroniono chodzić do szkoły, to zastanówmy się, jak wiele dzieci przez to zmądrzało.
W czasie pandemii wiele działań dotychczas stacjonarnych przeniosło się do internetu – także warsztaty prowadzone przez Pana. Jak w tej nowej odsłonie wyglądają?
Tak sobie. Kabaret polega na kontakcie z żywym człowiekiem. Potrzebuje reakcji i współpracy z widzem, bez tego kabaret nie istnieje. To jest ping-pong widz – wykonawca. Hamleta od biedy każdy może jakoś odegrać i zawsze na końcu jakieś tam brawka dostanie. Kabaret dzieje się tu i teraz i każdy spektakl jest niepowtarzalny.
Oczywiście radzimy sobie z tym, jak możemy. Ja rozsyłam moim kochanym uczestnikom zajęć teksty, oni je przygotowują i potem, siedząc przy komputerach, wspólnie je czytamy i interpretujemy. Ale tęsknimy za spotkaniami bezpośrednimi.
Jednak spójrzmy na to pozytywnie. Podobno nic tak nie ożywia wzajemnych relacji jak odrobina tęsknoty.
„Owocem wykładów i zajęć praktycznych będzie w przyszłości własny spektakl kabaretowy stworzony i zagrany przez uczestników spotkań” – można przeczytać o celach warsztatów dla seniorów. Na jakim etapie jesteście? Kiedy możemy spodziewać się założonych efektów i czy planuje Pan transmisję online?
Ta cholerna zaraza trochę pokrzyżowała nam plany. Kabaretu przez Internet nie da się zrobić. Można stworzyć namiastkę, ale my poczekamy na ten piękny dzień, gdy wyjdziemy na prawdziwą scenę, na widowni zasiądzie prawdziwa publiczność i dostaniemy za to prawdziwe oklaski. Mam nadzieję, że większe niż ja przed laty w Sosnowcu.
Jesteśmy pewni, że ten dzień jest już blisko, a my do tego czasu będziemy szlifować formę.
Jest Pan mocno związany ze środowiskiem senioralnym, to Pan co roku prowadzi największą imprezę senioralną na Dolnym Śląsku – inaugurację Dni Seniora. Jak Pan czuje się w tej roli?
Ja czuję się świetnie i mam cichą nadzieję, że moje dobre samopoczucie podzielają też uczestnicy. To niezwykle energetyczne przedsięwzięcie i bardzo budujące. To prawdziwa radość patrzeć ze sceny i widzieć, jak seniorzy doskonale się bawią i w jakiej są rewelacyjnej formie. Schodząc ze sceny czuję się naładowany jak chiński powerbank.
Jak wypoczywa Jerzy Skoczylas?
Aktywnie. Bardzo lubię jeździć na rowerze i jeżdżę. Chyba, że jest zimno i pada, to wtedy też jeżdżę.
Najbliższe plany artystyczne…?
To kolejne spotkanie (niestety ciągle za pośrednictwem Internetu) w ramach warsztatów, a do każdego takiego spotkania solidnie się przygotowuję, bo słuchaczy mam wymagających.
Kolejna audycja w radiu z cyklu „Studio 202”.
No i pisanie i gromadzenie materiałów do kolejnego, już czwartego zbioru moich wierszy i monologów.
fot. Małgorzata Rakowska.
Polecamy także wywiad z Tadeuszem Drozdą:
- Viva Seniorzy! 2024 – wyjątkowe święto Seniorów za nami - 3 grudnia, 2024
- „Gazeta Senior” – grudzień 2024 [12/2024]: Sprawdź, co w numerze! - 27 listopada, 2024
- XXXII Targi Książki Historycznejw Warszawie (28.11 – 01.12). Wstęp wolny. - 25 listopada, 2024