Odbyć ZEBRANIE. Współczesny emeryt ma apetyt na inne życie…[Felieton]

Odbyć ZEBRANIE. Współczesny emeryt ma apetyt na inne życie…[Felieton]

Życie człowieka w zasadzie powiązane jest z gromadą. Ku gromadzie garną się dzieci przedszkolne i szkolne, młodzież w trybie natychmiastowym, dorośli i seniorzy.

Więcej aktualnych informacji znajdziesz na stronie głównej GazetaSenior.pl

Gromada seniora

Pierwszą gromadą człowieka jest rodzina a nade wszystko – rodzeństwo, potem rówieśnicy, następnie środowisko pracy i grono znajomych oraz przyjaciół, a na starość… pani z opieki społecznej niemająca czasu nawet porozmawiać bowiem biegnie do następnego podopiecznego?… No, niestety brakuje gromady, która daje człowiekowi poczucie osadzenia w społeczności, przynależności, współistnienia, dzielenia się emocjami i konfrontacji poglądów, wymiany informacji, poczucia biegu życia.

Problemu nie było przez tysiąclecia istnienia rodziny trójpokoleniowej. Dziadek i babcia żyli w kręgu rodziny, z rodziną swego dziecka oraz wnuczętami, uczestnicząc we wspólnym życiu zbiorowości rodzinnej, sąsiedzkiej, wioskowej, miasteczkowej. Osiemnastowieczne przyspieszenie rozwoju technologicznego spowodowało swoim rozwojem duże zmiany cywilizacyjne. To rozwój przemysłu spowodował, że rodzina przestała być jednolitą załogą wspólnego zakładu pracy, jakim było gospodarstwo rolne czy zakład rzemieślniczy. Rozwijające się fabryki potrzebowały ludzi, a ludzie mieszkań. Ale fabryka budująca mieszkania i ponosząca tego koszty, potrzebowała pracownika, a nie ciągnącego się za nim tabunu przodków. Dzieci owszem, bo to przyszła siła robocza w fabryce. Dziadkowie zostawali więc tam, gdzie byli, najczęściej z rodziną najmłodszej córki lub syna, który w miejsce ojca zostawał szefem przedsięwzięcia zabezpieczającego egzystencję. Któż z naszego pokolenia nie jeździł jako dziecko do babci na wieś? W roku 1945 mieszkańcy wsi stanowili 75 proc. ludności Polski. W Polsce masowa industrializacja to lata 60 i 70 minionego wieku. Miasta rozwijały się gwałtownie, migracja ludności ze wsi do miast była bardzo intensywna.

W rozwijających się liczebnie miastach i miasteczkach (obecnie 75 proc. ludności Polski) wyrastali także seniorzy, pracownicy osiągający wiek emerytalny. Przechodzili na emeryturę, tracąc w zasadzie kontakt bieżący ze społecznością zakładową, czasem przenosząc swoją aktywność na pracownicze ogródki działkowe. Latem. A zimą? Samotność, nuda, zgorzkniałość słodzona sporadycznymi odwiedzinami dzieci i wnucząt, które to odwiedziny z powodu rzadkiej częstotliwości i ograniczenia czasowego do niezbędności – no, mamo, to my już lecimy – urastały do rangi święta. Czasem dział socjalny byłego zakładu pracy zapraszał raz do roku na „noworoczną choinkę”, obdzielając emerytów paczką słodyczy. I koniec. Mieszkanie, sklep, ośrodek zdrowia, w niedzielę kościół. Na okrągło. Monotonia i szare dni przed telewizorem. A i pogadać nie ma z kim. Chwała Bogu telefony komórkowe pojawiły się 20 lat temu, ale one nie dają nowych znajomości ani kontaktu „na żywo”.

Współczesny emeryt

Współczesny emeryt apetyt ma jednak na inne życie. Podniosła się zdrowotność społeczna, wydłużyła się nieco przeżywalność. Siedemdziesięcioletni emeryt z lat 1970 był i z wyglądu i z samopoczucia „starym dziadkiem”, a osiemdziesięciolatek rzadko spotykanym ewenementem. Dzisiejszy siedemdziesięciolatek to osoba jeszcze dziarska, pełna wigoru i rozpierana wewnętrzną potrzebą aktywności, kontaktów społecznych, jakiegoś uczestnictwa, współdziałania, bycia „gdzieś”, bycia „z kimś”, uczestniczenia „w czymś”. Intensywnie potrzebuje „swojej gromady”.

Za czasów naszej młodości tzn. przed rokiem 2000, zbornym punktem towarzyskim życia gromadnego były kawiarnie i piwiarnie. Bywalcami kawiarń była inteligencja, a zwłaszcza ucząca się starsza młodzież. Każda „paka” miała swoją kawiarnię. Tam się szło w wolnym czasie ze świadomością, że zawsze spotka się kogoś ze znajomych. Teraz nie ma „paki”, bo paka nie ma lokalizacji. W podobnych intencjach przy filiżance kawy przesiadywały tam godzinami starsze osoby, nierzadko zatopione w jakimś ilustrowanym tygodniku lub starsze panie z przejęciem paplające godzinami do siebie przy filiżance herbaty.

Inna warstwa społeczna, dla której świat kawiarni nie był interesującym, gromadziła się w piwiarniach. Tam zawsze był tłum siedzących i stojących z kuflem w ręku, gaworzących, rozbawionych, zadumanych lub dowcipkujących. Pełny luz towarzyski. Piwo było najczęściej pretekstem, nikt tam nie szedł upijać się. Istotą była gromada podobnych sobie, tak jak dzisiaj grupka zawsze tych samych mężczyzn przy wejściu do „Żabki” lub konkretnej, zawsze tej samej ławce w parku. Potrzebują swojej gromady. Przenoszenie z innej kultury pubów na grunt polski, mających zastąpić piwiarnie, nie przyjęło się, bo angielski pub a polska piwiarnia, mimo podobnego dążenia do gromady to inna idea, inna klientela, inny rodowód, inna — obca polskiemu społeczeństwu obyczajność.

Świadomość społeczna własnej wartości, reaktywacji poczucia przynależności i dążenia do gromady podobnych sobie nabrała intensywności u polskich seniorów w ostatnich latach. Potrzebne społecznie, ale drętwe niekiedy z powodu niedostatku prężnych animatorów – kluby seniora, zaczęły się aktywizować. Oprócz klubów przy spółdzielniach mieszkaniowych zaczęły powstawać nowe, autonomiczne struktury organizacyjne, tworzone przez seniorów-aktywistów w drodze wolnego, lokalnego naboru, które nieodpłatnie korzystają gościnnie z pomieszczeń w spółdzielni lub domu kultury, w wymiarze 2 godzin tygodniowo. Czyli… aby „odbyć zebranie”. Ta formuła sprawdzała się przez lat kilka. Liderzy grup nauczyli się wypełniać czas owych dwóch godzin najczęściej ciekawymi prelekcjami, różnorodnymi grami towarzyskimi, wymyślaniem wspólnych uroczystości. Stało się bardziej interesująco, ale wszystko jednak musi się mieścić w limicie czasowym „zebrania”.

Obserwacja zjawiska pokazuje, że każda warstwa wiekowa (grupa pokoleniowa to termin o znacznie głębszej pojemności socjologicznej), posuwa się o krok dalej w swoich potrzebach. Im młodsi seniorzy, tym mniej usatysfakcjonowani ograniczającym, zebraniowym stylem spotkań środowiskowych. Mają coraz głębsze potrzeby towarzyskie, niemieszczące się w dwugodzinnym najmie sali. Teraz już, chcą mieć dostęp do siebie mniej sformalizowany, obramowany czasowo, bardziej swobodny w doborze rozmówców aniżeli hamowany stylem zebraniowym przez „przypisanie” zawsze tego samego krzesła. Zawsze naprzeciwko Józka, między Zosią a Karolem, co tydzień, co miesiąc, zawsze tak samo, jak to było na rutynowych zebraniach w dawnym zakładzie pracy.

A tymczasem ludzie nie chcą być „uwiązani do miejsca”. Chcą swobody przemieszczania się na spotkaniu, luzu, spontaniczności, kontaktów zmiennych personalnie i tematycznie według własnego, zmiennego wyboru, kawiarnianej atmosfery towarzyskiej — czemu nie sprzyja i limit czasu i „zebraniowe” umeblowanie świetlicy: stoły w „podkowę” zastaliśmy i tak mamy je po dwóch godzinach zostawić.

Reklama Reklama ATERIMA med

Urzędnicze tory niemożliwości

W podobnych intencjach pewna światła osoba w Poznaniu złożyła do tzw. Budżetu Obywatelskiego projekt zmodernizowania konkretnego, nieeksploatowanego budynku w centrum miasta na Dom Kultury Seniora. Wprawdzie projekt uzyskał aprobatę, ale sprawa utknęła w urzędniczych torach niemożliwości zrealizowania. Urzędnicze tory myślenia są dwa: pierwszy najczęstszy — dlaczego nie da się tego zrobić oraz drugi, rzadko spotykany w odniesieniu do inicjatyw spoza urzędu — co zrobić, żeby to się dało zrobić. Omawiany projekt trafił na tor pierwszy.

Zgoła inaczej na przykład stało się w małym, schowanym w pomorskich lasach Drezdenku, gdzie miejski klub seniora staraniem pani burmistrz i dyrektorki MOPR funkcjonuje jak prawdziwy klub: czynny od rana do wieczora, z kawiarnią, salą rehabilitacyjną, wykładową, salami zajęć grup hobbystycznych i tanimi obiadami oraz z etatowym personelem. Da się? Widocznie, jeżeli się chce, to się da. W podpoznańskim Swarzędzu również dostrzega się potrzebę wygospodarowania miejsca na możliwość swobodnych, poza zebraniowych spotkań towarzyskich w Centrum Aktywizacji Seniorów, coś w rodzaju kawiarenki gdzie można przyjść w wolnym czasie towarzysko, posiedzieć i pogadać ze znajomymi przy kawie lub herbacie.

A u was ? Co by trzeba zrobić, żeby to zrobić?

Śródtytuły pochodzą od redakcji.


Jeżeli interesują Cię podobne informacje, zapisz się do Newslettera Gazety Senior  Zapisz się do Newslettera


Zobacz również:

Barwy jesieni życia. Rozważania Andrzeja Wasilewskiego

 

 

Andrzej Wasilewski
CATEGORIES
Share This

Zapisz się do newslettera Gazety Senior!

To proste, aby otrzymywać nasz Newsletter, wypełnij trzy pola poniżej i kliknij „Zapisz mnie do Newslettera”. Usługa jest bezpłatna.


This will close in 0 seconds